Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 A teraz opowiem wam bajkę~

Go down 
AutorWiadomość
Reinier Leuvere
Gubernator

Reinier Leuvere


Liczba postów : 77
Dołączył : 18/01/2014

Godność : Reinier Leuvere
Wiek : Wykorzystując skomplikowane algorytmy matematyczne stwierdzam, iż ma... dwadzieścia osiem lat.
Zawód : Gubernator oraz właściciel domu rozpusty będącego pod przykrywką salonu masażu.
Orientacja : W stu procentach heteroseksualna.
Partner : Pozbył się żony, a nowej nie szuka.
Wzrost i waga : Sto osiemdziesiąt dziewięć centymetrów i osiemdziesiąt jeden kilogramów.
Znaki szczególne : Dwa czarne skurczybyki udające oczy, całkiem wysoki wzrościk (ba, chłop jak dąb) i kilka dziarek (za uchem, na klacie i plecach).
Aktualny ubiór : Szare boksy w pionowe cienkie paski czarnego kolorku; biała, nieco wygnieciona, luźno zapięta u szyi koszula, matowa, z czarnym podszyciem mankietów i czarnymi guzikami; ciemne rurki z podpiętym u paska fragmentem łańcucha z piły mechanicznej; tramposze - tradycyjnie czarne.
Ekwipunek : Mauser C96 i P08 Parabellum schowane w kaburach upiętych z tyłu paska, portfel (a w nim dokumenty, kilka pustych skrawków papieru, karty płatnicze, kredytowe, itd. oraz gotówka), foniacz, zakorkowana fiolka z naftą i żeliwna zapalniczka.
Obrażenia : Jak odgryzie ci rękę, to będziesz je miał.
Multikonta : Lapciak Lover

A teraz opowiem wam bajkę~ Empty
PisanieTemat: A teraz opowiem wam bajkę~   A teraz opowiem wam bajkę~ EmptySro Sty 22, 2014 9:57 pm

Było to bardzo dawno temu, kiedy bramy floriańskie zamykały się na zatrzaski, a w Polsce rządziła niesławna komuna i brakowało wszystkiego, władze próbowały wylansować taki wynalazek jak bezmięsne poniedziałki. Przyszła do nich młoda staruszka i nic nie mówiąc, rzekła do wysokiego pana niskiego wzrostu z długą brodą bez zarostu.... a nie, chwilka... to nie ta bajka. Pan narrator się pomylił, no to zacznijmy jeszcze raz... Większość z was zapewne nie zna Griffina Leuvere. To taki cwaniak, który udaje, że jest mądry i oczytany, że ho-ho. Niby był jakimś tam znanym holenderskim naukowcem, ale nie przesadzajmy. Nie ma co go podziwiać. No i ten mądrala, wyobrażacie sobie, dorobił się dzieciaka! Inteligent, nie ma co. A to wszystko stało się w Anglii. Facet pojechał tam w związku ze swoimi badaniami, czy jakoś tak. Traf chciał, że idąc ulicą przypadkowo (podobno) wpadł na jakąś dziewczynę, która najpierw dziwnie się uśmiechała w jego kierunku, a następnie stała się wyjątkowo nachalna. Ostatecznie, od słowa do słowa, dał się namówić na wypad do jakiegoś pubu czy baru. Nie wiedział wtedy jeszcze, że się w nim najwidoczniej zabujała. Postanowiła go nawet uwieść i wykorzystała pierwszą okazję, jaka się nadarzyła. Gdy tylko wyszedł na momencik do klopa, dosypała mu nie wiadomo co do napoju, a kiedy nie był już w pełni świadomy tego, co się z nim działo, no to urządziła sobie jakieś El Dorado w łazience z nim. Szkoda, że nie mógł się tym chociaż nacieszyć... no i mogła przynajmniej gumki wziąć. No, ale stało się. Nie miał nawet pojęcia, że zdążyła wcześniej wydębić od niego adres, pod którym miał mieszkać w czasie dwuletniego pobytu w Anglii. Dejm.
Po około dziewięciu miesiącach (to ci zaskoczenie) pod jego drzwiami pojawił się dzieciak. Zupełnie nie wiedział, kto mógł go podrzucić i znał jego miejsce pobytu. Nie pamiętał zbyt wiele z tamtego wieczora, ale zrobił test DNA (to ci profesjonalny tatusiek), no i dowiedział się, że oto ma synka. Na imię dał mu reinier, a nawet użyczył mu własnego nazwiska. Taaaki dobry papcio. Zabrał więc swojego potomka do Hagi, czyli własnej małej ojczyzny, gdzie zamierzał go wychować. W pierwszych latach życie malucha wyszło, że jedno z jego oczu zupełnie nie reaguje na cokolwiek. No co tu dużo gadać - był w połowie ślepy i tyle. Na szczęście albo i nie, ślepotę nadrobił jednak wyjątkową nadpobudliwością. Wszędzie było go pełno i ciut, ciut. Był jak zaraza. Mieszał papiery ojcu, przeszkadzał, krzyczał, niszczył. Zupełnie jakby miał kilka swoich kopii, które pomagałyby mu w demolce, bo jeden dzieciak na coś takiego nie wystarczał, przynajmniej zazwyczaj. Potem stało się całkiem jasne, że ma wyraźnie podwyższone ADHD. Normalnie przecież już dawno wysiadłyby mu baterie, a on jechał chyba na alkaicznych. Duh… ciężkie było jego życie. Od kiedy miał dziecko, coraz mniej interesował się kobietami – nie chciał kolejnej wpadki, a wazektomia mu się nie widziała. Dlatego coś mu się w główce przestawiło i coraz bardziej przestawiał się na bycie bi. No i tak, jakiś czas później Griffin dosyć mocno związał się z Desmondem. Był to jego znajomy. Już wcześniej mieli się coś ku sobie, no i ostatecznie to wyszło. Dobrana para, co? A żeby było jeszcze ciekawiej, no to Desmond miał synalka z poprzedniego małżeństwa o imieniu Jesse, który miał od teraz być braciszkiem Reiniera. I mamy taką oto bandę. Dziwne, że Bóg na to pozwolił. Reinier na każdym kroku dręczył młodszego o dwa lata brata. Wtłaczał mu pastę do butów (fajne słowo... wtłaczać... powtórzcie za mną!), kładł mu miód na ubrania i takie tam. Ich konflikty pogłębiał jeszcze fakt, iż starszy zapowiadał się na zdolnego chłopca, gdyż od najmłodszych lat wykazywał zdolności logicznego rozumowania, a także potrafił w pewnym stopniu sam rozpracowywać pewne mechaniczne ciekawostki świata. Młodszy zaś wpadał z tego powodu w kompleksy, czuł się gorszy. Nie wspominając, że nie potrafił grać, tak jak wychodziło to ciemnowłosemu. Muzyka, poniekąd, potrafiła pomóc ojcu z naturą dziecka szerzącego anihilację wśród zabawek, mebli i rówieśników.
A propos anihilacji, takim dosyć istotnym szczegółem jest edukacja tego osobnika. Właściwie to całkiem nieźle sobie radził w szkole. Zawsze miał najwyższe stopnie i w ogóle był pro, należał do czołówki. Wiedzą miażdżył innych uczniaków, a w sporcie nie miał dla nich litości, głównie ze względu na nieludzką wytrzymałość. Mógł biegać kilka godzin i wciąż był pełen energii. Te baterie naprawdę działały. Gorzej wyglądała sprawa jego relacji z nauczycielami. Jak dobrze wam wiadomo, Reinier po prostu nienawidzi, gdy ktoś mu cokolwiek narzuca. A nauczyciele robili to dosyć często, za często. Dlatego rzucał w nich czym popadnie, krzyczał, a czasem i wyzywał. Stąd był stałym bywalcem na dywaniku u dyrektora. Powinien jakąś platynową kartę dostać czy coś, ale takich luksusów tam nie posiadali. No, ale mniejsza z tym. Pewnego pięknego razu tak się zdenerwował na swoją nauczycielkę, że rzucił się na nią uzbrojony w cyrkiel (prawie jak ciężkozbrojny legionista Cesarstwa Rzymskiego). O mały włos, a nie zrobiłby z jej oka szaszłyka. Na jej szczęście do sali wszedł jeden z woźnych, który odciągnął wściekłego nastolatka. Nie trzeba było długo czekać na decyzję kuratorium w jego sprawie. Już niemal następnego dnia został wyrzucony ze szkoły, jak z majtek strzelił. Ojciec nie zamierzał jednak siedzieć bezczynnie i wykorzystując pomoc Desmonda, postanowił wysłać synalka do Anglii. Dwójka nieco pokolorowała pewne fakty, że chłopak jest zdolny, szybko się uczy oraz wybija się ponad inne dzieci w swoim wieku. No oczywiście była w tym prawda, tylko zręcznie pominęli malutki incydent z atakiem na pedagoga oraz agresywne zachowanie w czasie zajęć, spryciule jedne. Po co im wiedzieć takie rzeczy, prawda? W taki oto sposób Reinier w wieku czternastu lat został wystrzelony samolocikiem do kraju herbaciarzy i innych five o'clocków. Zamieszkał w internecie, znaczy... w internacie oraz uczęszczał do jednej z najlepszych szkół w całym kraju. Nawet się postarał jakoś tam zachowywać. Wszystko zapowiadało się nad wyraz dobrze i tak wyglądało. Czasem tylko irytowała go nadmierna liczba dziewcząt w jego otoczeniu. Pewnie leciały na jego pistolecik... Świntuchy! Wiem, co sobie pomyśleliście! Miałem na myśli jednak, że ćwiczył strzelectwo i co więcej - był w tym całkiem niezły. Już po kilku latach treningu potrafił pokonać bardziej doświadczonych w tym fachu, co chyba świadczyło o jego talencie. W tym czasie zaczął również rozwijać swojego czuja do interesów. Prowadził jakieś lewe umowy z rówieśnikami, robił zakłady, byle coś zyskać. Oczywiście nie był uczciwy, ale nikt nie był na tyle inteligentny, żeby się zorientować. Czasem kogoś naciągnął na kieszonkowe, innym razem na odtwarzacz mp3. Wiedział jak zagrywać z ludźmi. Dawał im jakąś tycią, tycią przesłankę, że mają szansę wygrać zakład, a ostatecznie przygniatał ich butem i druzgocącą klęską. Mówiąc krótko – dorobił się w czasie nauki i to całkiem nieźle. Oczywiście nie chwalił się przed ojcem, aby znów nie mieć kłopotów. Duh…
Te kilka lat minęło mu całkiem szybko, bez większych problemów. Nie chciał zostać wysłany do innego kraju, bo ojciec i tak nie dałby mu spokoju, a tak nie musiał widzieć jak się pedali. Był nastolatkiem, ale kurde… ojciec-pedał to najgorsze, co go mogło spotkać. Dlatego nie był zadowolony, kiedy kazał mu wracać do Hagi po skończeniu nauki. No co… musiał. W głowie miał już najróżniejsze plany ucieczki. W tym także wyskok z samolotu bez spadochronu. Na szczęście okazało się, że powinien wtedy odbyć służbę wojskową. Nawet się nie zastanawiał i od razu po powrocie wskoczył w holenderski mundur. No i tutaj spotkał go spory szok. Niby plan wydawał się git, ale coś nie pykło. Znów musiał trzymać się jakichś durnych zasad. Mało mu mózg od tego nie eksplodował. Poranne wstawanie, jakieś mordercze treningi, no i okropne warunki. Nie wspominając o zgryźliwych i wrednych oficerach z kwadratowymi żuchwami. Raz nawet o mało nie strzelił serią z karabinu w jednego z dowódców. Gdyby nie interwencja szeregowców, pewnie zbieraliby podziurawionego jak ser żółty jegomościa z trawnika. Innego razu wdał się w bójkę z jednym z kolegów, którego próbował oszukać. Wtedy wyszło, że jest okropnie dobrym pięściarzem. Nie znał żadnych sportów walki czy coś… ale potrafił przyłożyć. Dlatego nie przegrał, a z racji swojego brutalnego stylu (oklepał gościa nieźle), uzyskał miano "Szatan na urlopie". Oryginalna ksywka, nie? Nic dziwnego, że zyskał swego rodzaju renomę (respekt na dzielni +10). Jako żołnierz też się sprawdzał. Myślenie taktyczne miał, warunki fizyczne też… tylko ciągle komuś skakał do gardła i za to obrywał. Ciągle był degradowany, potem awansowany… i pętla się zamykała. Czasem już dosłownie nie wiedzieli co z nim zrobić. Ostatecznie skończył pobyt w wojsku ze stopniem Eerste Luitenant.
Nie zamierzał jednak być trepem państwa. Marzyło mu się coś o wiele większego niż bieganie na każdy rozkaz wyższego oficera. O uszy obiło mu się, że gdzieś w Ameryce rośnie nowa metropolia. Od razu zapaliła mu się lampka nad głową. Po kiego miał siedzieć w Holandii, skoro mógł wyjechać i nareszcie zająć się robieniem kasy na wielką skalę. Długo wyczekiwał na taką okazję, dlatego nie zastanawiał się niemal w ogóle. Rzucił wszystko i podreptał na pierwszy lepszy samolot. Tym sposobem wyleciał za ocean. Jak tylko zobaczył nową okolicę, od razu zakochał się w tym świecie. W oczach świeciły mu już dwa znaczki dolarów. Tutaj miał tyle opcji, że będzie mógł wywijać na wszystkie strony. Początkowo jedynie rozglądał się, węszył, badał. Nie mógł ruszać na Amerykanów, zanim nie dowiedział się jak najwięcej na ich temat. Na robienie ich w balona jeszcze miał przyjść czas. Najpierw zaczynał od drobnych zajęć, musiał mieć pieniądze, choć wciąż posiadał środki z racji wypłacanego żołdu. Z czasem zahaczał o jakieś kasyna, zaczepiał ludzi i takie tam. Szukał dobrego towaru na zysk. Myślał nawet o politykowaniu, bo kto może więcej jak rząd? Wtedy miałby zupełnie wolniuśką rękę. Nikt by się nie przyczepił, zupełnie.
Jakiegoś dnia wybrał się do pubu. Od tak, bez powodu. Miał ochotę sobie machnąć jakiegoś drina czy coś. Szedł najzwyczajniej przez pomieszczenie, kiedy nagle wpadła na niego jakaś babeczka, o mało nie wylewając wina na jego boską klatę. Najpierw chciał na nią burknąć albo pokazać jej faka, ale zorientował się, że jest niebrzydka i w ogóle, więc uśmiechnął się w najbardziej szarmancki sposób jaki potrafił i rzucił tekstem na tanie branie, iż skoro już tak na niego leci, to może chociaż skusi się na wspólnego drinka. Ha~! Zgodziła się. Zajęli miejsca przy jakimś stoliczku i zaczęła się pogawędka przy alkoholu. Niby gadali o niczym, luźno podejmowali najróżniejsze temaciki i hot ploty, aż nagle wszystko zeszło na plan polityki i obecnego rządu. No i tutaj zaczęła się dopiero gadka. Oboje zostali wciągnięci w dyskusję do tego stopnia, że stracili rachubę czasu. Wymieniali się poglądami, teoriami. Wtedy właśnie nagle podsunęła mu pod nochala propozycję, iż mogłaby go wkręcić do rządu. Zdziwił się, ale w sumie podobało mu się to, dlatego nawet nie dał się namawiać i przytaknął od razu. Nie było to nic wygórowanego, ale tyle mu wystarczyło. Już na samą myśl mógł zacierać rączki. Szybciutko wymienili się numerami telefonów. Potem często spotykali się, omawiając najróżniejsze kwestie, udzielała mu porad i takie tam. Nareszcie zaczynało mu się podobać jego życie. Miał coraz więcej władzy, zyskiwał kolejne posadki i coraz większe gabinety. Wszystko było piękniuśkie, a nawet za bardzo. Coraz bardziej odpowiadało mu także towarzystwo Demetrii. Ostatecznie wyszło na to, że trafili do łóżeczka. Chyba nie narzekała na jego sprawność w tym temacie, gdyż trafiali tam coraz częściej. No kto, jak nie on potrafił dobrze zająć się fajną laską? Akcja-penetracja trwała w najlepsze przed dłuuuuugi czas, aż nagle postanowili wziąć ślub. Panna wybrała kiecę, a Reinier za to wżenił się w całkiem bogatą rodzinkę. Raczej nie kierowali się chęcią stworzenia czegoś wspaniałego, blah, blah… Nie wspominając o posiadaniu małych skrzatów, to już zupełnie nie miało racji bytu. Kto by miał się nimi zajmować? No chyba nie Leuvere. Na szczęście tego w planach nie było. W sumie ciężko powiedzieć czemu tak zrobili, ale oboje na tym korzystali. Pozapraszali znajomych, współpracowników, rodzinkę Demi, natomiast o ojcu Reiniera nie było mowy z przyczyn wiadomych (gejofobia).
Nie układało im się źle. Wszystko było pro elo i mega, dopóki nie okazało się, że Demi nie dość, że jest pracoholiczką, to jeszcze lubi sobie wypić… oczywiście aż za bardzo. Czasem waliła do takiego stopnia, że po prostu nie dało się z nią rozmawiać, rzucała się o każdą drobnostkę. Dobrze, że nigdy nie miała wtedy ostrych narzędzi pod ręką, bo mogłoby się skończyć źle. Ciągle się kłócili, a z pomocą przychodziła ponownie akcja-penetracja. Tylko w seksie potrafili się jeszcze dogadać. Im gorzej było, tym częściej się gździli. No, ale to nie mogło wystarczyć. Wielka pani coraz bardziej chciała sobie podporządkowywać męża, kontrolować go, włożyć mu obrożę i smycz, ale ktoś taki jak on nie uznawał zwierzchnictwa. Nie podobało mu się to, a wtedy nagle ni stąd ni zowąd do gry wkroczyła siostrzyczka Demi – Charlotte. Najpierw zaczęło się od zwykłego narzekania. Reinier nagabywał na żonkę jaka jest zła i niedobra, a Charlotte opowiadała o tym, że rodzinka ją olewa, depcze ciężkim butem jej marzenia o byciu aktorką. Spotykali się coraz częściej, wychodzili gdzieś razem, krzątali się po mieście. Właściwie była z niej fajna laska, ale w planach nie miał dymania swojej szwagierki. Dobrze im się gadało i tyle. Czasem podczas rodzinnych obiadków odchodzili gdzieś na bok, aby porozmawiać, co zapewne wzbudziło podejrzliwość Demi. Z czasem sprytna małolata zaczęła ubierać się w taki sposób, aby z premedytacją naciągać czarnowłosego na cycki i tyłek. No cóż…był tylko człowiekiem i uległ. Trafili do łóżeczka i to nawet nie raz. Nie można powiedzieć, żeby się kochali, ale wystarczyło im, że mogli razem poszaleć na pościeli. Czasem podpytywała go, co się stanie, jeśli wszystko wyjdzie na jaw, ale on raczej zbywał jej obawy. Nie przejmował się tym. A w końcu jaki facet nie chciałby mieć na zawołanie dwóch kobitek? No chyba każdy. Niestety, jakimś cudem asystentka Reiniera wyczaiła całą sprawę i podkablowała Demi.
Niemal dzień później znalazł pozew o rozwód na biurku w swoim gabinecie. Nawet nie pytał o co jej chodziło, bo dobrze wiedział, że musiała się zorientować. Było krucho. Po pracy śmignął pędem do mieszkania. Tuż u wejścia zastał walizki, jej walizki. Próbował ją przekonywać, rozmawiać, ale niee… nic do niej nie docierało. Uznał, że nie będzie jej robił problemów i zgodził się na rozwód. Cały proces prawny nie trwał długo. Rozstali się, ona wyprowadziła się, a on – dalej robił swoje, czyli robił ludzi w konia. Na jego szczęście był wtedy już mocno postawionym gubernatorem, dlatego nie mogła mu zaszkodzić w karierze. Choć mimo wszystko zdarzało jej się spiskować i stosować najróżniejsze metody, aby się odegrać. Wylewanie kawy na koszulę, próby ośmieszenia… to tylko pomniejsze przykłady. Miała szczęście, że nie pomyślał o tym samym i nie strzelił jej prezerwatywą w czoło albo coś.
W międzyczasie Reinier wykupił jakiś tani lokal. Miał pomysł na prosty biznes. Ogarnął go, wyremontował i stworzył salon masażu, ale nie taki zwyczajny, oj nie… bo oprócz oczywistych usług oferował coś więcej… coś co tygryski lubią najbardziej. Obojętnie czy klientem miał być facet czy kobieta… zadowolić dało się każdego. A najlepsze, że nie musiał się nikomu tłumaczyć ze swojego niezbyt czystego interesu, który szybko nabrał tempa. Demi mogła mu naskoczyć. Czuł się, jakby wykupił General Motors i położył rękę na kolanie. W końcu to miasteczko było takie samo – czyste na zewnątrz, ale plugawe i brudne w środku.
Powrót do góry Go down
 
A teraz opowiem wam bajkę~
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: 
na wstęp
 :: Historie postaci
-
Skocz do: