Od samego progu sprawiał wrażenie wystraszonego, jakby nieobecnego. Przywitał się po koreańsku, by kilka chwil później zreflektować się cichym
dzień dobry. Odpowiedziałem mu tym samym, uśmiechając się pogodnie, aby dodać mu odwagi. Może trochę pomogło, a może tylko chciał wyglądać na pewniejszego siebie. Zaproponowałem mu, żeby usiadł. Tak też zrobił.
- Cieszę się, że przyszedłeś - powiedziałem, starając się zbytnio nie naciskać na niego spojrzeniem.
- Długo z tym zwlekałeś. - Przepraszam, mam naprawdę dużo pracy - odparł nie za głośno, nie za cicho. W milczeniu skinąłem głową na znak, że rozumiem, i podszedłem do barku po szklanki. Spytałem, czy poczęstuje się sokiem pomarańczowym.
- Poproszę - znów krótka wypowiedź, tym razem okraszona nikłym uśmiechem wdzięczności. Nie wyglądał jak ten gwiazdor, którego od kilku miesięcy pokazywali we wszystkich mediach. Kiedy śpiewał, był pełen charyzmy, wliczając w to pewny siebie głos. Jednak teraz w moim gabinecie siedział wystraszony chłopiec. Taki, jakim zapamiętałem go sprzed wielu lat, kiedy jego ojciec jeszcze żył. Postawiłem przed nim szklankę z sokiem, podziękował cicho. Pewnym było, że nie jest mrukliwy, tylko w specyficzny sposób zmęczony.
- Nie wiem, od czego zacząć - odezwał się wreszcie po kilku dłuższych chwilach, gdy już usiadłem po drugiej stronie stolika.
- Może od czegoś oczywistego? - Na przykład?- Przedstaw mi się - zaproponowałem. Wiedziałem o nim sporo, jednak miałem nadzieję, że mówienie o prostych rzeczach pomoże mu nieco przełamać lęk i pokonać stres, z którym się zmagał. Na samym początku nie przytaknął ani nie zaprzeczył, lecz po jakimś czasie zaczął wreszcie mówić.
- Nazywam się Do Kyungsoo, mam dwadzieścia jeden lat. Urodziłem się w stolicy Korei Południowej, ale w wieku ośmiu lat wyjechałem z rodzicami do Stanów. Zamieszkaliśmy w Los Angeles - wyrecytował, jakby mówił wypracowanie z pamięci.
- Wiesz, dlaczego wyjechaliście? - zainteresowałem się.
- Tata powtarzał, że za lepszym życiem - odpowiedział od razu. Widać było, że chce powiedzieć coś jeszcze, jednak zawahał się na moment.
- Mama była dziwnie smutna. Przepraszała mnie i mówiła, że nie możemy zostać w domu. To wszystko działo się bardzo szybko... ***
- Mamo, odrobiłem już lekcje - oznajmił mały chłopiec, zaglądając do kuchni. Kobieta prędko otarła łzy skrawkiem rękawa i uśmiechnęła się promiennie do syna.
- Cieszę się, kochanie. Umyj ręce, niedługo będzie kolacja. - Mamo, dlaczego płakałaś? - spytał zmartwiony, nieśmiało podchodząc bliżej.
- Co? Nie, to nic takiego. - Chodzi o tę przeprowadzkę? Nie płacz, mamo - mały Kyungsoo przytulił się do rodzicielki.
- Ja też nie chcę wyjeżdżać. - Wiem, skarbie, wiem - kobieta pogłaskała syna po głowie.
- Ale tłumaczyłam ci już, że to konieczne. - A gdzie jedziemy? Do Busan? Hyukjae wyjechał tam w tamtym roku, mógłbym znów się z nim przyjaźnić. - Nie, kochanie, nie do Busan. Dużo dalej. - Gdzie?- Nie mogę ci powiedzieć. Mówiłam, że to będzie niespodzianka. Spakowałeś już te książki, które chcesz ze sobą zabrać? - gospodyni prędko zmieniła temat.
- Nie mogę się zdecydować, mam ich za dużo.- To w sumie nie szkodzi. Na miejscu kupię ci tyle książek, ile będziesz chciał. - Dziś jeden pan zaczepił mnie i tatę na ulicy. Powiedział, że wyglądam na chłopca, który lubi czytać. Mamo, takie rzeczy widać?- Co? Jaki pan? - Nie wiem, mamo. Obcy. - A jak wyglądał?- Był dziwny. Blady. I miał siwe włosy, chociaż był młody. Zdawało mi się też, że miał czerwone oczy. Bardzo szeroko się uśmiechał.Kobieta syknęła cicho, kiedy krojąc warzywa zacięła się nożem w palec.
- Kyungsoo, idź do taty, niech pomoże ci się do końca spakować. Musimy pospieszyć się z wyjazdem. ***
- I dopiero na lotnisku dowiedziałeś się, że lecicie do USA? - spytałem, unosząc lekko brwi. Tak wielka zmiana otoczenia musiała być dla dziecka szokiem. Wielki, nieznany świat za oceanem.
- Dokładnie - wolno pokiwał głową. Sprawiał wciąż wrażenie, jakby myślami przebywał zupełnie gdzie indziej. Żal mi było wyrywać go z tego słodkiego transu, ale chciałem dowiedzieć się czegoś więcej.
- Wybacz, ale w twoich dokumentach widnieje inna godność. Zmieniłeś dane, ale wciąż przedstawiasz się starymi? - Miałem nadzieję, że nie jest to zbyt wścibskie pytanie. Kyungsoo nie wyglądał na urażonego nim, lecz na trochę wystraszonego. Ale może on zawsze tak wyglądał, jakby bał się własnego cienia.
- To nie zależało ode mnie - bąknął.
- To mama uparła się, aby w nowym miejscu zamieszkania zmienić moje imię i nazwisko. ***
- Mamo, czy to naprawdę potrzebne? - Marudził chłopiec.
- Tak, kochanie. Wiem, że to trudne, ale tak będzie... prościej. - Co będzie prostsze? - Wiele rzeczy. I to dla twojego bezpieczeństwa.- Coś mi grozi? - Mały zmarszczył brwi.
- Ależ nie, nie - kobieta postarała się o radosny uśmiech na twarzy, chociaż jej oczy zdradzały obawę, którą od dawna ukrywała przed dzieckiem.
- Ale... na wszelki wypadek. A gdyby na ulicy znów zaczepiali cię jacyś ludzie, nie rozmawiaj z nimi, dobrze? - Po tych słowach pocałowała malca w czoło, a on energicznie pokiwał głową, obiecując posłuszeństwo.
***
- Ale rodzice ciągle zwracali się do ciebie po imieniu, tak? - Zadałem następne pytanie, by się upewnić. Potwierdził skinięciem głową.
- I ty także nigdy nie przedstawiałeś się jako Thomas? - Znowu ruch jego głowy musiał wystarczyć mi za całą odpowiedź.
- To znaczy... kilka razy - zreflektował się po chwili, patrząc w przestrzeń.
- Kiedy wydawało mi się, że tak powinienem zrobić.- Na przykład? - Odchyliłem się trochę na krześle, patrząc na niego wyczekująco.
- Kiedy spotykałem tych... dziwnych ludzi. ***
- Chłopcze, podejdź tutaj!- Nie wolno mi rozmawiać z nieznajomymi. - Ja? Nieznajomy? - Mężczyzna o żółtych tęczówkach roześmiał się serdecznie. Kyungsoo na długo zapamiętał te oczy. Naprawdę nie były piwne, tylko żółte. Jak u kota.
- Jestem znajomym twojej mamy, chłopcze.- Pan mnie z kimś myli. - Ależ jak to? - Nieznajomy uśmiechnął się pobłażliwie, z nutką dziwnej agresji.
- To ty jesteś Kyungsoo, prawda? A twoja mama nazywa się Hyojin, mylę się?- Jestem Thomas, proszę pana - odparł chłopiec nieco drżącym głosem, przyspieszając kroku i zostawiając w tyle mężczyznę, który zatrzymał się, lecz nie spuszczał z jedenastolatka wzroku, póki ten nie zniknął za rogiem budynku przy skrzyżowaniu ulic.
***
- No cóż, czego chcieć - roześmiałem się cicho.
- To w końcu Ameryka, pełno tam dziwaków. Ale jako dziecko musiałeś się nieźle wystraszyć. - No tak, tak - zawtórował mi niepewnym śmiechem. Czyli jednak tliło się w nim jakieś weselsze życie.
- Ale w końcu się przyzwyczaiłem. Myślę, że w ogóle szybko stałem się samodzielny. To znaczy... inni tak mi mówili, a ja przyjąłem to za prawdę. - Racja. Ostatecznie musiałeś uporać się z...- Tak, ze śmiercią rodziców - wszedł mi w słowo, ale zrobił to tak naturalnie, że w pierwszej chwili pomyślałem, że to ja wypowiedziałem te słowa. Nie mówił zbyt wiele, ale kiedy się odzywał, przeważnie wiedział, jak to zrobić.
- Było, minęło. Nie chcę o tym mówić - uśmiechnął się do mnie w szczególny sposób. Jakby nie chciał mnie urazić, ale jednocześnie dawał do zrozumienia, że naprawdę lepiej będzie, jeśli już nie poruszę tego tematu. Rozumiałem go dość dobrze.
- A potem... - zacząłem myśl, nawet nie wiedząc, jak ją skończyć. On mnie wyręczył. Od początku naszej rozmowy zaszła w nim lekka zmiana, mówienie przychodziło mu łatwiej. Nie winiłem go za początkową nieśmiałość. Ledwie mnie pamiętał, a to i tak dobrze, że w ogóle.
- Potem trafiłem do sierocińca. Na rok - zacisnął lekko usta, kiwając głową i wbijając spojrzenie w ciemny blat stołu.
- Jeśli nie chcesz, o tym też nie musisz opowiadać. Wszystko zależy od ciebie, Kyungsoo. - Nie, nie. Opowiem - zdecydował z lekkim ociąganiem, a ja nie miałem wyboru, jak się na to zgodzić. Byłem tutaj po to, żeby go wysłuchać, bo tak na dobrą sprawę nie miał nikogo, komu mógłby się wygadać. Już dość długo trzymał to wszystko w sobie.
***
- Czy jest na sali Thomas White?Cisza.
- Thomas?Znów brak odpowiedzi.
- Thomas, dziecko, przecież cię widzę. Nie ukrywaj się znowu, ile ty masz lat?Kyungsoo drgnął, dopiero teraz orientując się, że ktoś do niego mówi. Oderwał się od książki, zamknął ją na zakładce i przycisnął do piersi, patrząc, jak wychowawczyni podchodzi do niego. Kobieta przyklęknęła obok stosu poduszek, który ułożył w kącie, by odizolować się od innych.
- Skarbie, wiem, że jest ci ciężko, ale nie możesz bez przerwy tak się odgradzać. - Przepraszam - mruknął chłopiec.
- Co to? Znowu czytasz tę samą książkę? To chyba już trzeci raz, co?- Lubię ją - kolejna zdawkowa odpowiedź.
- Słyszałam, że znowu pokłóciłeś się o coś z Amandą. Twierdziła, że wyzywałeś ją po koreańsku. To nieładnie, chłopcze. - To nie były wyzwiska, tylko nazwy owoców. - Och... a mogę wiedzieć, o co poszło?- Nieważne - odparł Soo, mocniej ściskając książkę. Od samego początku nie dogadywał się z kolegami. Był zwykle cichy, grzeczny, zamknięty w sobie, nie chciał się z nimi bawić, więc został wyrzutkiem otoczonym książkami i stosem poduszek. Ale co by się nie działo, nie był skarżypytą.
- No dobrze, jeszcze o tym porozmawiamy. Teraz mam dla ciebie dobrą wiadomość - kobieta uśmiechnęła się, a chłopiec podniósł na nią zaciekawiony wzrok.
- Państwo Whitfordowie przyszli się z tobą zobaczyć. - Już czekają? - Kyungsoo ożywił się.
- Tak. Tam, gdzie zwykle. - A pani mówi mi dopiero teraz! - Oburzył się młody, zrywając się na równe nogi i wybiegając z pokoju, nawet nie zabierając ze sobą książki. Wychowawczyni westchnęła ciężko i z uśmiechem pokręciła głową, patrząc za chłopcem.
***
- Ach, tak, Brian Whitford - przypomniałem sobie na głos. On tylko spojrzał na mnie uważniej, a po kilku sekundach uśmiechnął się lekko.
- To on cię adoptował, tak?- Mhm - mruknął i skinął głową.
- Wspaniały człowiek. - Jak długo przyjaźnił się z twoimi rodzicami? - Spytałem, nalewając nam jeszcze soku.
- Chyba od samego początku naszego pobytu w Los Angeles. Pracował z ojcem, był naprawdę bardzo otwartym człowiekiem - Soo jakby się rozpromienił.
- Czyli znał ciebie i twoich rodziców ledwie cztery lata?- Tak, ale to wystarczyło, był dla mnie jak rodzina już wcześniej. Jego żona, ciocia Suzy, także. Nie mieli swoich dzieci. Może nie mogli, nigdy nie śmiałem spytać.- Było ci z nimi dobrze?- Bardzo - uśmiechnął się już smutniej.
- Co się z nimi teraz dzieje?- Oboje już nie żyją - westchnął głucho.
- Ciocia zmarła jakieś trzy lata temu w wypadku samochodowym. Jak rodzice - zaciął się na moment.
- A wujek... wujek Brian na raka. Dopiero co, może... może dwa miesiące temu. Niecałe. - Kyungsoo... - nagle zrobiło mi się dziwnie głupio. Nigdy nie lubiłem poruszać takich tematów.
- Bardzo przepraszam, nawet nie wiedziałem...- W porządku - przerwał mi.
- To nie pana wina. Żałuję tylko, że nie pozwolili mi się z nim spotkać, kiedy był już w hospicjum. - Nie pozwolili..?- Leżał tam pół roku, nim zmarł. Ja wtedy debiutowałem. Ciągle tylko koncerty, wywiady, nagrania, spotkania z pierwszymi fanami... większość decyzji podejmowano za mnie. Mówili mi, co mam ubierać, jak mówić, jak się uśmiechać, kiedy spać i chodzić do toalety - uśmiechnął się w bardzo gorzki, nieprzyjemny sposób. Aż szkoda było na niego patrzeć.
***
- Możemy skręcić? Chcę odwiedzić wujka, to potrwa... nawet nie pół godziny. - Mamy napięty grafik, młody. - Ale to zaraz obok. Nie widziałem go od dawna, ciężko z nim, a był dla mnie jak ojciec. Niech pan będzie człowiekiem... - Młody, zrozum mnie, że jak będę miał obsuwę, to wylecę z roboty, stracę dochód... mam żonę i dzieci, ok? - Szofer zerknął na niego w lusterku.
- Proszę, raz...- Tak właściwie nawet nie wolno mi z tobą rozmawiać na tematy inne niż kolejne spotkania. ***
- To niezbyt przyjemne - przyznałem, choć było to oczywiste. On naprawdę miał w sobie dużo charyzmy i potrafił być stanowczy, ale na scenie. Prywatnie bardzo łatwo było wywrzeć na niego wpływ, owinąć wokół palca. Nawet, gdybym chciał mu pomóc, nie jestem pewien, czy bym potrafił. Obowiązywały go kontrakty, umowy. Tylko on mógł je zerwać. Sam jeden nie zdziałałbym wiele w starciu ze wszystkimi ludźmi, którzy go otoczyli.
- Ale to też już przeszłość - znów starał się przywołać na twarz nieco pogodniejszy wyraz. Chciał sprawiać wrażenie silnego, młodego mężczyzny, który nie zawraca sobie głowy sprawami przeszłości, lecz dla mnie wciąż był głównie wystraszonym chłopcem płaczącym do poduszki.
- Przeszłość ma też swoje przyjemne strony, prawda? - Chciałem zmienić temat, żeby porozmawiać o czymś luźniejszym.
- Słyszałem, że miałeś dziewczynę.- A... no... tak - przyznał trochę nieśmiało.
***
- Kyungsoo, ciamajdo! Złap mnie! - Blond piękność uciekała alejkami parku. Za nią ledwie dyszał skośnooki młodzieniec.
- Nie... nienawidzę biegać! - Krzyknął, zatrzymując się wreszcie, opierając ręce na udach i dysząc ciężko. Wyglądał, jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Dziewczyna roześmiała się w głos, zatrzymując się kilkanaście metrów od niego.
- Och, biedny chłopiec! - roześmiała się, przykładając dłonie do policzków. Nieco zirytowany Kyungsoo wyprostował się i zaczął spokojnie iść w jej stronę, z zadowoleniem zauważając, że ta na razie przestała uciekać.
- Jesteś niemożliwa - mruknął, kiedy wreszcie znalazł się przy niej.
- Prawdziwy mężczyzna powinien potrafić dogonić swoją kobietę. A co, jak ci kiedyś ucieknę? - Stanęła na palcach i pocałowała chłopaka w czoło. On objął ją w talii i przytulił do siebie.
- Czasami mam wrażenie, że jesteś ze mną z litości.- No co ty! - Oburzyła się Vanessa.
- Nawet przez myśl mi to nie przeszło. - Więc dlaczego? - Zainteresował się Azjata.
- Bo jesteś niezłym ciastkiem i grasz na gitarze - odparła blondynka, siląc się na powagę, ale zaraz znów wybuchnęła śmiechem.
- Głupia... - mruknął Soo, cicho śmiejąc się razem z nią. Wtulił się w szyję Vanessy, czując jej drobne dłonie na swoich plecach.
- Kyungie..?- Tak?Dziewczyna rozejrzała się po zupełnie nieznanej jej części parku.
- Gdzie my jesteśmy? - ...***
- Pierwsza miłość... to jest dopiero coś - sam się rozmarzyłem, mimowolnie przypominając sobie urywki z moich młodzieńczych lat. On też chyba jeszcze nie wrócił myślami do mnie, wciąż siedząc z tym rozmarzonym wzrokiem.
- Ale, tak jak mówiłeś, i to jest przeszłością - powiedział wreszcie.
- Skończyło się - po raz kolejny utkwił wzrok w blacie stołu.
- Zawsze masz wspomnienia, prawda? Człowiek nimi żyje.- Tak, też racja. - Pierwsza miłość jest piękna, naprawdę. Ale nie zawsze trwa tak długo, jakby się chciało. - Może bylibyśmy razem dłużej niż rok, ale musiała wyjechać. Jej matka dostała bardzo dobrą pracę w Nowym Jorku, a ona sama widziała tam niezłe perspektywy na studia. No i kontakt nam się urwał. - Nie rozmawialiście już ze sobą? - Spytałem trochę rozczarowany.
- Może dwa, trzy razy. A jakiś rok po jej wyjeździe dowiedziałem się, że zmarła. Coś dużo tej śmierci w mojej opowieści, co?- Każdy człowiek zmaga się ze śmiercią dookoła. Może po prostu zwracasz na to zbyt wielką uwagę - wzruszyłem ramionami, nie chcąc jednak być nieuprzejmym czy niedelikatnym.
- Vanessa była bardzo młoda. Mogę wiedzieć, jak zmarła?- Pobili ją na ulicy. Tak po prostu - znowu zacisnął wargi, tym razem mocniej, aż lekko zbielały. Nie wiedząc, co powiedzieć, zaproponowałem, żeby napił się jeszcze soku. Zrobił to, a wtedy na kilka długich minut zapadła cisza, lecz nie była krępująca. Równie przyjemnie się z nim milczało, co rozmawiało.
- Jak to się w ogóle stało, że jesteś teraz tym, kim jesteś? - Odezwałem się w końcu, aby przerwać tę ciszę. Nie mogła przecież trwać w nieskończoność. On spojrzał najpierw na mnie, potem gdzieś w przestrzeń i wzruszył obojętnie ramionami. Jeszcze przez chwilę zdawał się zbierać myśli, a kiedy już myślałem, że uraczy mnie kolejną dłuższą wypowiedzą...
- Po prostu - powiedział bez emocji.
- Stało się. ***
Nieco osiwiały już mężczyzna spokojnie przechadzał się parkiem, kiedy jego uwagę zwrócił niewielki tłumek ludzi, jaki zgromadził się przy fontannie. Zbliżył się powoli, tak tylko z czystej ciekawości. Z każdym kolejnym metrem coraz wyraźniej słyszał muzykę, która zwróciła uwagę ludzi. Jakiś młody chłopak nawet porwał swoją dziewczynę do tańca. Mężczyzna przepchał się na przód w miejscu, gdzie stało najmniej ludzi. I już wiedział, co było powodem całego tego zamieszania. Młody chłopak, który siedział na murku, grał na gitarze i czarował przechodniów swoim anielskim głosem, wykonując piosenkę, której mężczyzna nigdy wcześniej nie słyszał. Wrzucił do otwartego futerału trochę drobnych, które miał przy sobie. Młody Azjata uśmiechnął się z wdzięcznością, kontynuując śpiew.
- To twoja kompozycja? - Spytał mężczyzna, kiedy dźwięki gitary wreszcie ucichły. Kyungsoo spojrzał na nieznajomego jakby trochę zdezorientowany. Chyba taki miał po prostu pocieszny wyraz twarzy.
- Właściwie... tak - przytaknął.
- Świetna - ten drugi nie miał zamiaru owijać w bawełnę.
- I marnujesz ten talent na ulicy?- Chyba... chyba talent jest po to, żeby się nim dzielić prawda? - Soo spytał niepewnie.
- Naturalnie, ale czemu miałbyś to robić za takie nędzne grosze? - Mężczyzna wskazał głową na drobniaki w futerale.
- I w dodatku dla tak małej publiki...- Ale...- Ile masz lat? - Dziewiętnaście. - Wspaniale. Młoda, gorąca krew - mężczyzna sięgnął po portfel, aby wyjąć z niego jakąś karteczkę i podetknąć ją pod nos chłopakowi. Kyungsoo trochę niepewnie chwycił papierek i przyjrzał się wizytówce.
- Zadzwoń do mnie już jutro. Albo nawet jeszcze dzisiaj, jeśli się namyślisz. Zapewnię ci najlepszą edukację, trochę potrenujesz, a potem... potem zrobię z ciebie gwiazdę. Zobaczysz, świat o tobie usłyszy, młody - powiedział z entuzjazmem, po czym oddalił się, nie dając gitarzyście czasu na odpowiedź.
***
- Taka szansa nie trafia się codziennie, prawda? - Uśmiechnąłem się do niego szeroko. Sporo w życiu doświadczył, ale jednak los potrafił i do niego się uśmiechnąć. Odmruknął ciche
tak i znów zamilkł.
- Rzecz jasna, zgodziłeś się wtedy.- Uhm. Wujek bardzo mnie wspierał. Chciał, żebym niczego w życiu nie żałował i wykorzystał tę szansę. Poszedłem za jego radą. - I co, nie żałujesz? - Spytałem, ale, jak się okazało, to wcale nie było dla niego takie łatwe pytanie. Wykonał nieokreślony gest głową, potem przeczesał włosy palcami. Zerknął w moim kierunku, by zaraz uciec spojrzeniem.
- Lubię śpiewać. Publiczność jest wspaniała - powiedział w końcu, bardzo cicho.
- Ale... - westchnął przeciągle. Nie chciałem na niego naciskać, więc tylko spokojnie czekałem, aż zechce dokończyć myśl.
- Ale za kulisami to nie jest takie proste. Mogę mieszkać jak królewicz. Stać mnie na rzeczy, o których wcześniej nie mogłem nawet myśleć. Mam tysiące fanek, które twierdzą, że mnie kochają. Ale w środku jestem pusty...