William Paser
Liczba postów : 58 Dołączył : 20/10/2013
Godność : William Waller. Wiek : 26 lat. Zawód : Paser w Ghost / Zabójca. Orientacja : Smaczna. A tak serio, to biseksualna. Partner : Give. Wzrost i waga : 190cm/85kg Znaki szczególne : Przede wszystkim, wściekle czerwone włosy, które sięgają mu do ramion. Poza tym... Liczne blizny na ciele oraz tatuaż na prawym ramieniu. Może być i także wzrost. Wysportowana sylwetka. Aktualny ubiór : Czarne jeansy, lekko opuszczone, tak, że widać mu gumkę od bokserek. Także czarna bluzka, a do tego jasna brązowa bluza z kapturem, gdzie przyozdobiona jest sztucznym, jasnym futrem. Do tego glany i ewentualnie, jak gdzieś wychodzi, czarna skóra bądź czarny płaszcz. Ekwipunek : Jedną z najważniejszych rzeczy, z którymi się nie roztaje, to papierosy wraz z markową zapalniczką, dokumenty i pieniądze, które znajdują się w portfelu oraz klucze od motoru wraz do domu. Obowiązkowo także telefon musi być, oraz broń, którą nosi przy pasie. Pistolet pneumatyczny UMAREX SA 177. To tak na co dzień, Przy większych akcjach, po prostu wymienia sobie. Obrażenia : Jak na razie żadne. Multikonta : ~
| Temat: I hate you, I hate myself, I hate everything. Czw Lis 28, 2013 1:32 am | |
| It's stupid... ... Wiecie jak to jest kogoś zabić? Otóż, ja tak. A wiecie jakie jest uczucie, gdy się zabija swojego najlepszego kumpla? Nie macie nawet zielonego pojęcia o tym. Wszystkie emocje naraz skupione w jednym. Nie wiesz tak do końca, czy masz pociągnąć za ten spust, czy broń, którą trzymasz, rzucić gdzieś na bok i przybić z nim sztamę, tak jak kiedyś. Chcesz zrobić jedno, a zarazem i to drugie. Chcesz, wręcz pragniesz, aby było normalnie, żeby owa sytuacja nie miała w ogóle miejsca. Pojawia Ci się mętlik w głowie i po prostu nie wiesz, co masz robić. Chęć niezrobienia tego, co do Ciebie należy jest większa od zrobienia tego co nie musisz. Wiesz, że jest to Twój zasrany obowiązek i po prostu musisz tego dokonać. Ostatecznie wybierasz z jedną opcji, niestety tą najgorszą i dokonujesz wyroku. Przychodzą łzy, przychodzi żal, smutek. A jednocześnie masz tą satysfakcję, że w końcu to zrobiłeś, że masz to za sobą i nie musisz się już męczyć. Adrenalina powoli spada, emocje Cię opuszczają. Zacierasz po sobie ślady i odwracasz się na pięcie, jakby to była codzienność, że takie coś się zdarza i nie mamy na to wpływu. To wszystko wydaje się głupie. Następnego dnia budzisz się, wstajesz, spoglądasz w lustro i się zastanawiasz... I tak przez bite parę miesięcy, do póty nie zejdzie to z Ciebie całkowicie. Tracisz zaufanie, jesteś oziębły jak diabli, wydaje się, że nie posiadasz żadnych emocji. I tak jest. Nie możesz po tym żyć normalnie. Po czymś takim, co go spotkało... Po prostu...W ułamku sekundy, może się wszystko zmienić. Nie można nazwać to za pogodę idealną. Jednak dla William'a, była ona wręcz wspaniała. Sobota, żadnych zleceń, zamówień. Zapowiadało się na to, że miał zwyczajne wolne. To, czego od dawna wyczekiwał. Cały czas było coś do zrobienia. Gdy myślało się, że już wykonałeś swoje zadanie, przychodziło kolejne i tak w kółko przez dobre dwa miesiące. Aż w końcu przychodzi ten dzień, gdzie nikt Cię nie budzi, wstajesz sobie, o której chcesz i robisz co chcesz. Jeżeli pamięć mnie nie myli, to było porządnie po czternastej. Na szesnastą, był umówiony ze swoim kumplem, Brockiem. I w sumie jedynym kumplem, którego miał. Nie żądał więcej. On mu stanowczo wystarcza, jakkolwiek toby brzmiało. Mógł mu zaufać, liczyć na jego pomoc w trudnej sytuacji. Naprawdę byli ze sobą blisko, bez żadnych podtekstów erotycznych. W końcu nadeszła ta nieoczekiwana pora. Zebrał się jakieś trzydzieści minut wcześniej, aby być idealnie w umówionym przez nich miejscu, czyli jakiś dobry pub. Zaparkował w dogodnym dla niego miejscu i wszedł do pomieszczenia. Brock już na niego czekał. Rzecz oczywista, przysiadł się do niego, kładąc kluczki od motoru na stoliku. - Siema! W końcu normalnie mogę zobaczyć Twoją mordę. Jak tam? Opowiadaj - oznajmił, podsuwając mu wcześniej zamówionego browca. William, przybił z nim sztamę, jak to zwyczaju miewali na przywitanie. Chwycił kufel piwska, kiwając do niego głową w geście "dziękuję" i napił się porządnie kilka dobrych łyków. - Wiesz co dobre - mruknął, posyłając mu uśmiech zadowolenia - No a co ma być? Zapierdziel jest, przecież wiesz - odpowiedział krótko, bo w sumie nie miał o czym więcej mówić. - I tylko tyle? Myślałem, że coś ciekawego się działo. Jakieś dupy wyrwałeś, czy coś. Wiesz jak to jest... Niby czasu się nie ma, a tak naprawdę znajdzie się zawsze ta odrobinę. Jak w przypadku mnie na przykład - i ten popisowy wyszczerz. - Tak, tylko ja nie jestem Tobą. Oprócz zapierdzielu w grupie, to miałem wiele zleceń. No i zleciało w zasadzie tylko na tym. A skoro Ty masz tyle wolnego czasu, to opowiedz, co się działo u Ciebie, coo? - oznajmił lekko ochrypłym głosem. I tak zleciało dobre parę godziny. Zebrali się, bo Brock musiał gdzieś iść, nie sprecyzował dokładnie gdzie. W dzień następny, odbyło się zebranie grupowe. Można rzec, że wszyscy na nim byli, nie licząc właśnie Brock'a. Nie odezwał się, że go nie będzie, ani nic. Trochę William'a to niepokoiło. Nie mógł się do niego dodzwonić, w domu go także nie było. Nie miał pojęcia co się z nim działo, przez co chodził lekko podenerwowany. Minęły parę dni i doszło do utraty jednego z naszych członków. Na szczęście nie był to jego kumpel. Nie wiadomo było, kim była osoba, która zabiła. Jednak niedługo William miał się o tym dowiedzieć... Zaufałeś mu, a On Cię wykorzystał. Wykorzystał Ciebie i innych także. Oddałeś mu jego zaufanie, które stracisz do końca swych dni. Parę dni później, po tym zdarzeniu, dowiedział się, kto był przyczyną śmierci jednego członka z grupy. Dosyć przewidywalne, lecz William zupełnie się tego nie spodziewał. Gdy sobie tak myśli, wszystko układało się w całość. Te nagłe zniknięcie, coraz częściej ich codzienne wypady, zamieniały się co dwutygodniowe i to nie przez brak czasu William'a, tylko prze to, że Brock nigdy nie mógł się spotkać, o określonej porze, którą proponował. Z początku myślał, że to przez porę, albo jeszcze coś innego. Ale z drugiej strony... Po co miałby się produkować tyle czasu dla jakiejś jednej osoby z gangu? Może miał w tym wszystkim jakiś cel? I tak było to nieistotne, gdyż kazano mu go odnaleźć i po prostu zabić. Nie mógł odmówić. Miał swoje powodu. W końcu będzie mógł z nim normalnie porozmawiać. Czemu tak zrobił, co było przyczyną. A jeden nuż mu wybaczy? Każdemu się zdarzy jakaś głupota, prawda? Tak ciągle William sobie wmawiał. Nie chciał wierzyć, co się stało. Że zdradził. Rozumiał odejście, ale takie coś? On nigdy by nie mógł, nieważne jakim groźnym przestępcą by był. On tylko zabija. Nic więcej. Odnalezienie go nie było takie trudne. Może chciał? Może się spodziewał, że do tego dojdzie? Najpierw sprawdził miejsca, w których najczęściej przebywali. I może to nie było jedno z tych miejsc, ale była to ciemna, opustoszała uliczka, gdzie prowadziła do z jednych takich miejsc. William, z pełną powagą, podszedł i stanął na przeciw niego w odległości trzech metrów. - Dlaczego? - Nieźle coo? Bo chciałem. Bo to był jeden z moich celów. Chciałem pierw Ciebie załatwić, tak na samym początku. Niedbałym rady. Dlatego zrezygnowałem i dosyć szybko znalazłem zastępstwo na Ciebie. Nie to, że jesteś silny, czy coś. Po postu... Więź, która nas łączy jest taka bliska, że po prostu nie mógłbym tego zrobić. Wiem, że może Ci się to wydawać głupie, ale zrozum. Po prostu musiałem.- To wszystko? - Na to wychodzi... Chyba że chcesz wysłuchać, dlaczego tak, a nie inaczej, zanim mnie zabijesz.William kiwnął tylko głową, w ogóle nie ruszając się z miejsca. Rozmowa była naprawdę długa, a bardziej monolog, bo on tylko słuchał. Po jakimś czasie, gdy już skończył, William, wyciągnął swoje narzędzie pracy, czyli pistolet. Skierował lufę ku Brock'owi, jednak nie strzelił od razu. - Jeżeli istnieje coś takiego jak reinkarnacja, to chciałbym być odważny i nie być takim tchórzem, jak Ty - po tych słowach, uśmiechnął się, a William nacisnął za spust. Pocisk poleciał prosto w jego serce. Dziesięć sekund później, jego kumpel, leżał martwy na ziemi, a on odwrócił się i poszedł przed siebie. Właśnie zaczął padać deszcz. Jakie to wszystko głupie... | |
|