Yoo Ra'el Świadek incognito
Liczba postów : 35 Dołączył : 05/01/2014
Godność : Reachel Joson Wiek : 22 lata Zawód : W dzień tancerka w nocy striptizerka Orientacja : hetero Partner : Jeszcze troszkę.... Wzrost i waga : 164 cm || 45 kg Znaki szczególne : Tatuaż na lewej łopatce "My mother is the heart that keeps me alive". Aktualny ubiór : Kabaretki, czarne szorty, koszula w kratę, trampki na koturnie, futerko w panterkę sięgające połowy uda Ekwipunek : Telefon, klucze, dokumenty, portfel, papierosy i zapalniczka Obrażenia : brak Multikonta : tak - Angie
| Temat: Od Meredith do Reachel Nie Sty 05, 2014 3:30 pm | |
| Początek szczęśliwy. Jedynaczka mieszkająca z matką i babką w niedużym mieszkaniu. Ojciec jeszcze wtedy Meredith odszedł przed jej narodzinami. W sumie dobrze się stało. Z tego co mówiła jej rodzicielka jedyne co dobrze mu wychodziło to zalewanie się w trupa. W tym był mistrzem. Także dla nich wszystkich lepiej się stało, że zniknął szybko z ich życia. Meri od małego uczęszczała na lekcje tańca. Zaczęło się od baletu, przez jazz, taniec współczesny, nowoczesny, towarzyski kończąc na hip-hopie i innych rytmicznych odmianach. Kochała to. Czuła się wtedy wolna jak ptak, jakby mogła osiągnąć wszystko. Nim się spostrzegła taniec stał się jej ucieczką przed złem całego świata. Kiedy miała koło 10 lat, dotarło do niej to jak czuła się samotna. Nie był źle, ale w pewnym momencie człowiek zdaje sobie sprawę że coś jest nie tak. Mamy więcej czasu nie było niż była. Cóż wychowywała samotnie nastolatkę, a do tego babcia zachorowała. Leki za coś trzeba kupić prawda? Utrzymanie rodziny wcale proste nie jest. Także Meri skazana była na przesiadywanie z zapadającą się w sobie staruszką. Musiała zmieniać jej opatrunki, nakładać maści, pamiętać o lekach i w ogóle pomagać w codziennych sprawach. Nie lubiła tego, ale przecież babcia ją wychowywała. Nie mogła się odwrócić. Szczęście w nieszczęściu kobieta odeszła z tego świata po 5 latach walki z chorobą. Zostały same. Matka Meri załamała się. Aby uciec od problemów poświęcała się pracy jeszcze bardziej zostawiając dziewczynkę samą sobie. Nic więc dziwnego, że ta uciekła w taniec zatracając się w nim.
Nastał okres stagnacji. Stosunki z mamą się poprawiły, choć nie było już tak jak kiedyś. Były sobie bardziej jak koleżanki niżeli matka z córką. Mimo to kochała ją. Była jej najważniejszą osobą, choć niby powinno się to wykluczać. Nie ważne. Wszystko jednak posypało się w pewną listopadową noc. Było ciemno, za oknem była ściana deszczu, a dwie kobiety siedziały na kanapie przed telewizorem. Jedna z nich co chwila nerwowo zerkała na zegarek jakby obawiając się czegoś. Meri nie bardzo wiedziała o co chodzi. Mama nigdy nie skarżyła się, by miała jakieś kłopoty czy coś takiego. Owszem z pół roku temu miały kryzys finansowy i gdy wierzyciele zaczęli wisieć im nad głowami pani Wilson skądś wytrzasnęła gotówkę ale to chyba nic wielkiego prawda? Rozległo się pukanie do drzwi. Meredith została odesłana do pokoju i zakazano jej wychodzić. Nie rozumiała czemu, ale coś jej mówiło by nie dyskutować. Rzuciła ostatnie spojrzenie matce i zniknęła za drzwiami. Potem było słychać krzyki i jakiś rumor. Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadła dwójka osiłków. Jeden z nich od razu do niej dopadł, uderzył i za włosy wyciągnął z pokoju. Meri kompletnie nie wiedziała co się dzieje. W jej oczach lśniły łzy, lecz nie mogła zrobić nic, by jakoś wywinąć się z tej sytuacji. Matka leżała na podłodze pobita, większość pokoju salonu była zdemolowana i wcale nie wyglądało to za ciekawie. Mężczyźni powiedzieli, że dają jeszcze dwa dni nim skończy się to wszystko tragedią. Meri została zabrana, wrzucona do bagażnika i tyle ich widziano.
Została zabrana do jakiejś fabryki na obrzeżach miasta. Było tutaj zimno, brudno i ciemno. Zamknęli ją w małej klitce i zostawiono na wiele godzin. Z początku próbował krzyczeć, jakoś uwolnić się, ale w momencie, gdy wkurzony strażnik przyszedł i dotkliwie ją pobił pozostało jedynie zwinąć się w kłębek i łkać do woli. Kolejne dwa dni były podobne. Sama w ciemnym więzieniu z przerwami na marny posiłek i gwałt. Wszystko po to, by później nie pisnęła pary z ust. Okazało się bowiem, że jej kochana mama zaciągnęła spore długi u miejscowego gangu i teraz nadszedł czas zapłaty. A że próbowała robić przekręty, Meri została zabrana jako zakładniczka. Plus był taki, że przez drzwi słyszała kawałki rozmów – a to padały ksywki czy nazwiska, drobne plany i ogólnie przechwałki. Z początku ignorowała to, ale gdy któryś z nierozgarniętych osiłków podał nazwisko szefa zdecydowanie bardziej zaczęła przysłuchiwać się rozmowom. Poza tym co miała lepszego do roboty. Dwa dni później znowu czuła się jak worek treningowy. Zgwałcona, sponiewierana została wyciągnięta na jakiś plac i z pistoletem przy głowie czekała na swoją matkę. Ta przyjechała z torbą pieniędzy – skąd je miała do tej pory się nie dowiedziała – i rzuciła je pod nogi osiłków. Doszło do wymiany. Meredith była wolna. Pobiegła do matki i po prostu odjechały. Czemu ich nie gonili nie wiedziała, grunt, że była wolna. Następne dni mijały spokojnie. Obie nie poszły na policję za bardzo bojąc się tego co się może stać jeśli pisną parę z ust. Niestety czasem niektóre rzeczy się powtarzają. Po mniej więcej tygodniu sytuacja się powtórzyła. Tym razem jednak, kobiety szły ulicą. Na ich twarzach, pomimo grubego makijażu nadal było widać siniaki i ślady niedawnych przejść. Wtedy podjechał samochód i facet nie wysiadając z auta zaczął do nich strzelać. Matka Meri zasłoniła ją ratując tym samym życie. Mężczyzna odjechał z piskiem opon zostawiając poszatkowaną kulami kobietę na ulicy. Zginęła na miejscu. Kiedy przyjechała policja i karetka, młoda Wilson nie była zdolna do żadnego ruchu, trzymała w ramionach matkę i nic do niej nie docierało. Wiedziała, że będzie następna. Za dużo wiedziała i widziała, by dali jej tak po prostu odejść. Zabrano ją do szpitala, gdzie po wstępnych badaniach oddano do dyspozycji policji. Cóż w tamtym momencie nie była w stanie za dużo powiedzieć. Byt duży szok.
Następne tygodnie były walką o przywrócenie Meri do normalnego stanu. Była załamana, przerażona, agresywna i nieobliczalna. Do tego, gdy wreszcie wypuszczono ją z placówki (każdy wie jakiej) znowu spotkała swoich oprawców. Tylko się pokazali i odeszli. Dziewczyna udała się jednak na policję błagając ze łzami w oczach, by dali jej ochronę. Z początku odmówiono, bo jak to argumentowali „nie ma funduszy na wysłanie funkcjonariuszy do pilnowania jednej osoby”. Dopiero w momencie w którym do jej mieszkania włamano się 3 krotnie a na wycieraczce znaleziono odciętą dłoń zaczęto działać. Dziewczyna dostała ochronę i zamieszkała w mieszkaniu jednego z policjantów. Opowiedziała wszystko co wiedziała o swoich oprawcach dając tym samym ostatnie dowody, by można było wreszcie dobrać się do dupy miejscowemu gangu (warto nadmienić, że Reachel nie pochodzi Rathelonu). Meri dostała status świadka icognito i po złożeniu zeznań metaforycznie zniknęła z powierzchni ziemi. Wszystko byleby zapewnić jej ochronę, zwłaszcza, że to właśnie ona doprowadziła do pochwycenia przywódcy. Zrobiła niewielką operację plastyczną (nos i opadające powieki), ścięła i przefarbowała włosy no i wyjechała, zmieniła imię i nazwisko. Cała ta sytuacja trwała około 3 lat – łącznie z okresami zmiany tożsamości, dochodzenia i samego procesu.
Trafiła do Rathelonu. Musiała gdzieś zacząć prace i zwyczajnie padło na klub nocny. Miała być na początku zwykłą tancerką. Powywijać troszku na barze i już. Skończyło się na striptizie i tańcu na rurze. No nie. Po gwałcie coś się w niej zmieniło i nagle rozebranie się przed obcymi ludźmi przestało być problemem – przecież gorzej nie będzie prawda? Tutaj też poznała kogoś, kto jej pomógł i dał opiekę. Nie wiedziała, czy został do tego zmuszony czy nie, ale jakoś nie żałuje, że tak się stało. Przynajmniej na razie.
| |
|