"Witaj nieznajomy, nawet nie wiem jak na imię masz.
Patrzę na ciebie i myślę: czy to ja za kilka lat?"
Jakiś czas temu zadano w szkole dla chętnych zrobienie projektu na temat codziennych zajęć naszych matek, więc w poniedziałek mama zabrała mnie ze sobą do pracy. Już od początku wiedziałem, że to będzie naprawdę coś! W końcu nie każdy ma rodziców w rządzie, prawda? Nie każdy ogląda swoją mamę w telewizji podczas poważnych debat. No dobra, może nie rozumiem absolutnie wszystkiego, czym się zajmuje, ale myślę, że jest w tym naprawdę dobra. Wszyscy tam byli ubrani w dobrze skrojone koszule, garnitury albo garsonki, nosili przy sobie czarne teczki i uśmiechali się do siebie nawzajem. Atmosfera była naprawdę przyjemna. Kiedy przedstawiłem w klasie moją prezentację, Thomas powiedział mi, że praca mojej mamy jest nudna. Jak on śmiał?! Przecież ona i jej współpracownicy pilnują, żeby nam wszystkim żyło się dobrze. Jemu też! Mama powiedziała, że spełnia swój obywatelski obowiązek, jest z tego dumna i ja też powinienem. Więc jestem! Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł pójść w jej ślady. A może będę jak ten prezydent, którego mama pokazuje mi w telewizji? Powiedziała, że to bardzo ważny człowiek i że muszę go szanować, bo to dzięki niemu mieszkamy w takim pięknym mieście prawie bez przestępczości. Nie wiem jeszcze, jak się zostaje prezydentem i do jakiej szkoły trzeba w tym celu iść. Oby tylko dobre oceny z matematyki nie były do tego koniecznie potrzebne, bo ostatnio kiepsko mi idzie! Tata obiecał mi pomóc w ułamkach, ale przez ostatnie dwa tygodnie prawie go nie widziałem. Mama mówi, żebym się nie przejmował, bo przecież tata jest lekarzem i zdarza się, że ma dużo więcej pracy. Trochę mi tylko smutno, bo skoro ja za nim tęsknię, chociaż z nim mieszkam, to Claude musi tęsknić jeszcze bardziej.
"Za oknem cisza, najcichsza jaką znam.
Taka przed burzą, co zrywa dach."
To przykre, ale rodzice Clauda zmarli. Strasznie mu współczuję. Ja nie wyobrażam sobie stracić rodziny w wieku piętnastu lat, a on musi sobie z tym radzić. Zamieszkał razem z nami, podzieliłem się z nim swoim pokojem. Jest dla mnie trochę oschły i generalnie wredny, ale co na to poradzę? Nic. Zawsze taki był, rodziny się nie wybiera, a poza tym i tak jestem pewien, że naprawdę nie myśli tego wszystkiego, co mówi. Niech nazywa mnie jak mu się podoba, i tak będzie mi bliski, w końcu to mój jedyny brat. Jaki by nie był, lubię go. Ale jeśli jeszcze raz potnie jakąś moją książkę, to ja mu coś utnę.
Poznałem też niedawno całkiem interesującego chłopaka. Nie wiem, gdzie mieszka i jak ma na nazwisko, ale kazał mi mówić na siebie Vito. Tak po prostu zaczepił mnie na ulicy i chciał rozmawiać. Nie zaufałem mu zbytnio, bo to przecież nieznajomy, a jednak miał w sobie na tyle charyzmy, że wdaliśmy się w rozmowę. Nie pamiętam już, czego dotyczyła nasza wymiana zdań, ale ani na moment się nie zaciąłem i nie zapanowała krępująca cisza. To naprawdę w porządku człowiek i myślę, że już wkrótce będę mógł traktować go jak przyjaciela.
"Za oknem szarość wchodzi w czerń.
Ty wciąż nie mówisz do mnie nic."
Atmosfera zrobiła się bardzo dziwna. Vito traktuje mnie zupełnie inaczej odkąd dowiedział się, gdzie pracuje moja matka. Jakby w ogóle nie ufał. Jeszcze niedawno nie interesował się, kim jestem, po prostu spędzał ze mną czas. A kiedy przypadkiem pewne fakty wyszły na jaw, zmienił swoje nastawienie. Przecież niczego przed nim nie ukrywałem! Nie mówiłem nic, bo o nic nie pytał i o sobie też mówił raczej niewiele. Myślałem, że sobie ufamy, a on nawrzucał mi, że jestem
jednym z nich i nie powinienem dłużej się z nim zadawać - chyba, że udowodnię, po czyjej jestem stronie. Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi, ale po krótkiej awanturze powiedział mi, że ludzie tacy jak moja matka kontrolują każdy ruch wszystkich szarych obywateli i bez skrupułów pozbywają się tych, którzy mogą im zagrozić. Myślałem, że jest normalny, ale kiedy zaczął wygadywać te bzdury, zwątpiłem w niego. Wspomniał jeszcze o jakiejś organizacji na literę F, nie pamiętam dokładnie. To wszystko, co mówił, wydało mi się mocno nieprawdopodobne, ale i tak postanowiłem porozmawiać o tym z mamą. Zawsze byłem z nią szczery i wiedziałem, że mogę zwrócić się do niej w każdej sytuacji. Wysłuchała mnie, roześmiała się, pokręciła głową i powiedziała, ze różni ludzie mówią różne rzeczy. Dała mi też do zrozumienia, że nie powinienem spotykać się z Vito - całkiem zrozumiałe, tacy ludzie potrafią być niebezpieczni. Nie mam żadnych powodów, aby jej nie wierzyć. Lepiej skupię się po prostu na nauce, żeby dobrze wypaść na egzaminach na studia. To bardzo ważny moment w moim życiu, nie mogę zaprzepaścić żadnej szansy tylko dlatego, że jakiś wariat rozprasza mnie, wciskając mi niedorzeczne teorie spiskowe.
"Na tym pustkowiu mieszka śmierć
Czy to tylko część mojego snu? Powiedz mi..."
Vito nie żyje. Oficjalnie zginął w wypadku samochodowym, który sam spowodował siadając nietrzeźwy za kółko. Zginął też jego kolega Caster, który rzekomo jechał razem z nim. Nieprawda. Wszyscy wiedzą, że to ludzie z Fraternity ich zabili, ale nikt nic nie mówi. Wszędzie tylko ta cholerna cisza. To moja wina. Nie powinienem był nic nikomu mówić. Vito nie żyje przeze mnie. Mama powiedziała, że jej przykro, ale spodziewała się, że on w końcu zrobi coś głupiego, a prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu było w jego stylu. Już nie mam pojęcia, co myśleć. Vito wspominał mi raz o Casterze. Powiedział, że to wilk i że walczy ze złem tego świata. Czy to dlatego on też zginął? Muszę zasięgnąć języka, dowiedzieć się czegoś, ale nie od matki. Ona nic mi nie powie.
"To samo miejsce, ten sam zmęczony strach.
Wśród tłumu ludzi odbijam się od dna."
Nie wiem, komu mogę ufać, a komu już nie. Mimo wszystko postanowiłem odkryć całą prawdę, jaka stoi za śmiercią mojego przyjaciela. Oczywiście musiało się okazać, że to nie jest takie proste. Życie znów zaczęło mi płynąć poprzednim, teoretycznie spokojnym rytmem sprzed mojej znajomości z Vito. Dostałem się na studia, wszystko potoczyło się gładko. Odnowiłem kilka znajomości ze szkoły, żeby mieć się z kimś spotykać. Ale z czasem coraz bardziej czułem się jak ktoś zupełnie obcy w mojej własnej skórze. Z okazji rozpoczęcia studiów dostałem od rodziców sportowy samochód, o którym marzyłem. Któregoś dnia wsiadłem więc do niego i wybrałem się za miasto, żeby poćwiczyć ostre zakręty. Nie spodziewałem się, że właśnie dzięki temu znów usłyszę o wilkach. Następnego ranka znalazłem za wycieraczką auta ulotkę nocnego klubu, a na jej odwrocie odręcznie zapisany numer telefonu niezgadzający się z tym podanym na ulotce. Zadzwoniłem. Nie miałem nic do stracenia.
"Kłamałem więcej, niż kiedykolwiek chciałbym przyznać,
a w moich żyłach płynęła krew zimniejsza niż stal."
Nigdy nie myślałem, że moje życie potoczy się w ten sposób. Że zamiast iść śladem kochanej i podziwianej niegdyś matki, uznam ją za kłamliwą sukę i stanę się jednym z wilków, które swymi kłami chcą rozszarpać ludzi takich jak ona, wrzucić ich w ich własne sidła. Oczywiście nie zerwałem z nią kontaktu i oficjalnie nie zmieniłem nastawienia do niej, bo przecież przykrywka jest w tym wszystkim cholernie ważna. Na całe szczęście już od kilku lat mieszkam osobno, bo gdyby przypadkiem czegoś się domyśliła, to mógłby być mój koniec. Nie mam pojęcia, jak wiele wie ojciec i czy w ogóle jest w coś wtajemniczony, ale jemu też już praktycznie nie ufam. Wilki pokazały mi, na czym stoi ten świat i czego należy się obawiać, jeśli zna się prawdę: wszystkiego.