Cas Paser
Liczba postów : 53 Dołączył : 17/09/2013
FUNKCJA : Mistrz Gry. Godność : Casimir Meier. Wiek : 25. Zawód : Paser. Wzrost i waga : 166 cm, 55 kg. Znaki szczególne : Niski, chudy jak badyl i jakiś taki wypłowiały; ukruszone zęby: górna dwójka i kawałek jedynki; śmierdzi trochę (najczęściej potem, alkoholem i kiepskim tytoniem). Aktualny ubiór : Buty na płaskiej podeszwie, znoszone spodnie, gładka koszulka, cienka bluza z kapturem i rozpięta kurtka, wszystko w odcieniach spranej czerni. Ekwipunek : Telefon, klucze, jakieś drobne, składany nóż. Multikonta : Mel, Red, Alexis.
| Temat: Zupa alfabetowa Nie Wrz 22, 2013 1:05 pm | |
| Akt urodzenia głosi, co następuje: Christa Meier, urodzona piątego czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku w Rathelonie, córka Simona Alexandra i Ady Meierów.
Bardzo dobra rodzina — poważana, stateczna, zajmująca się głównie polityką, niemieccy emigranci od pięciu pokoleń w mieście. Bardzo dobre wychowanie — w tradycyjnym, konserwatywnym duchu, z wysokimi oczekiwaniami i jeszcze wyższymi nagrodami. Bardzo dobra edukacja — najlepsze szkoły, dodatkowe zajęcia, kursy. Bardzo złe efekty.
— Chłopcem — powtarza cierpliwie ich najmłodsza córeczka, ich najważniejsza inwestycja (dwie poprzednie, już prawie dorosłe, opłaciły się przepięknie, z wysokim zyskiem), z tym swoistym rodzajem absolutnej powagi, na jaki stać tylko siedmiolatki. — Jestem chłopcem — mówi, a oni uśmiechają się pobłażliwie, ale włosy na karku i tak stają im dęba.
Dziesiątki psychologów, terapeutów i psychiatrów nie są w stanie wybić jej tego z głowy. Jedni rozkładają ręce, mówiąc, że z tego wyrośnie. (Ona nie wyrasta, a oni prędzej czy później tracą posady. Dobrze im tak, nieukom.) Dysforia płciowa, stwierdzają inni, i polecają terapię z widokami na szereg operacji w przyszłości; o tym jej rodzice nie chcą oczywiście nawet słyszeć. Słowo na t pada kilka razy, zawsze poza zasięgiem jej słuchu. Ona rozumie coraz mniej, oni coraz bardziej się denerwują.
Efekty są do przewidzenia. Zaczyna bandażować piersi, kiedy tylko się pojawią; ledwo je widać, ale dla niej to i tak za dużo. Dostaje paniki na myśl o rozbieraniu się przy kimś. Nie czuje się dziewczyną — nie jest dziewczyną. Nienawidzi swoich rodziców, nienawidzi siebie, ale najbardziej na świecie nienawidzi swojego ciała. Pod długimi rękawami mnożą się blizny. Pierwszą próbę samobójczą podejmuje tydzień przed piętnastymi urodzinami.
Farmaceutyki nie pomagają. Uważa, że nie ma depresji, na którą usilnie próbuje ją leczyć znajomy rodziców, lekarz psychiatra. (Nie ma do końca racji.) Wie doskonale, gdzie leży problem: jej ciało jest innej płci niż umysł. Nie tej, której powinno. Christa robi własny research, niezależnie od tego, co mówi jej lekarz, zagląda do internetu, gdzie poznaje ludzi jej podobnych. Słowo na t pojawia się po raz kolejny i tym razem Christa wie już doskonale, co jest na rzeczy.
— Gówno prawda! — ryczy Simon, a Cas stoi przed nim w milczącym skupieniu, nic nie czując, zastanawiając się tylko, kim jest ten człowiek i czemu wygląda zupełnie jak jego ojciec. — Nie chcę już słyszeć ani słowa na ten temat, Christa, rozumiesz? Ani słowa! — Wobec czego nie pozostaje mu nic więcej, jak tylko obrócić się na pięcie, wrócić do swojego pokoju i zacząć się pakować.
Hotele, nawet te na godziny, są już dla niego za drogie, nie przychodzą mu do głowy żadni znajomi, którzy mogliby jeszcze chcieć go przechować, i kończą mu się pieniądze. Za ostatnie wygrzebane z kieszeni drobne kupuje wódkę, hamburgera i paczkę ruskich fajek, wtyka jedną w górną bułkę, odpala resztką gazu w zapalniczce i z takim tortem świętuje osiemnaste urodziny. O trzeciej znajduje wreszcie kawałek chodnika, który wygląda na wygodny, ale nie zasypia aż do świtu.
Inny człowiek zapewne by tego nie przeżył, ale Cas jest jak karaluch. Ohydny, tak, to bez wątpienia (teraz szczególnie, chyba jak nigdy wcześniej), ale przede wszystkim nie do zajebania.
Jakoś wychodzi na prostą. Po drodze robi oczywiście mnóstwo rzeczy, z których nie jest i nigdy nie będzie dumny, ale kto może szczerze powiedzieć, że niczego się w swoim życiu nie wstydzi? Nie mówi wiele o tym momencie swojej przeszłości, o drugim i trzecim roku na ulicy. Wiadomo, że sprzedaje wszystko, co tylko ma do sprzedania. Szmaci się w każdym tego słowa znaczeniu. Przestaje się wahać. Traci skrupuły. Udaje mu się przetrwać.
Kupuje pierwszą wódkę za pieniądze zarobione z paserstwa w dzień swoich dwudziestych pierwszych urodzin. Ze wszystkich zajęć, jakich kiedykolwiek się w życiu imał, to odpowiada mu najbardziej. Ma dryg, wyczucie, żyłkę do interesów. Jest ostrożny, pokorny, reputację buduje powoli. Dużo pomagają mu znajomości z poprzednich lat; sprzedaje biżuterię i zegarki kradzione przez znajome dziwki, drobiazgi, które wpadną w ręce ich kolegom-włamywaczom. Robi interesy w ciemnych zaułkach, pustych parkach, na śmietnikach, gdzie zdarzało mu się sypiać. Na noc wraca do klitki dzielonej z... Kumplem.
Lucas? Ludwig? Cholera wie, jak go tam wołają, sam chyba nie może się zdecydować. Obrabia samochody dla jakiegoś gangu. (Jakiegoś, czyli Ghost.) Przedstawia Casa, komu trzeba. Dobry chłopak. Niezły w łóżku. (Od roku nie żyje.)
Mały biznes zaczyna się rozrastać i kasa płynie już stałym strumyczkiem, na tyle szerokim, że można coś nawet odłożyć. I dobrze, bandażowanie cycków już dawno przestało być wygodne. Po półtora roku stać go, żeby położyć się pod skalpel. Robota załatwiana po znajomości, więc spodziewa się partaniny, ale efekty są nawet-nawet. Blizny są oczywiście ohydne. Jest nadzieja, że kiedyś zbledną.
Niezależności trzyma się bardzo długo, ale przychodzi taki moment, że przestaje się to opłacać, więc formalnie dołącza do Ghost. W interesach nic to nie zmienia, wciąż kupują od niego i duchy, i wilki, i nawet zwykli ludzie, ale dostał od kogoś w mordę o jeden raz za dużo; następnemu skurwielowi łakomemu na jego forsę gang odda z nawiązką.
— O kurwa mać — szepcze, z nabożną czcią obracając w dłoniach wymiętoszoną kartkę z wyżebranym od jakiegoś znajomego numerem telefonu skłonnego do współpracy endokrynologa.
Płaci bez protestów — lekarzowi za recepty, pani w aptece za ampułki. Kupuje pierwsze lustro do maleńkiej sutereny, w której mieszka, i przegląda się w nim codziennie, sprawdzając efekty. Czeka cierpliwie, świadom, że z każdym dniem jest bliżej celu.
Root. Pierwiastek. √2. Co za idiotyczny pseudonim, kompletnie nie do wymówienia, myśli sobie, przeglądając newsy na telefonie przy śniadaniu. Gdyby tylko wiedział.
Szklana Noc jest dla niego niespodzianką pod wieloma różnymi względami. Koordynowanie akcji charytatywnej prowadzonej przez legendę internetu? Serio? (Przynajmniej trochę grosza wpadło.)
Tak jakoś wyszło, że potem się do niego wprowadza. To znaczy, konkretniej mówiąc, nie do niego — do Polly. Polly, którą w cichości ducha uważa za złotą kobietę, anioła na ziemi i cielesną manifestację wszystkiego, co na tym świecie dobre. W czysto platonicznym sensie.
Urzędowe przepychanki ciągną się tygodniami. W pewnym momencie zaczyna żałować, że w ogóle podjął się ewidentnie syzyfowego zadania doprowadzenia do porządku wszystkich swoich oficjalnych zapisów, ale jest już za późno, żeby się wycofać.
W trakcie jednej z przerw spędzonych na korytarzu tej czy innej instytucji — „ja nie wiem, czy ja mogę panu te papiery dać, ja pójdę się spytać, a pan poczeka” — znajduje w internecie wzmiankę o tragicznej śmierci Ady Meier, niegdysiejszej minister finansów, późniejszej senator. News jest sprzed dwóch dni, a obchodzi go mniej, niż śnieg sprzed dwóch lat.
X postawiony przy słowie „mężczyzna” w rubryczce „płeć” to małe zwycięstwo, ale wciąż zwycięstwo, szczególnie, kiedy to już ostatni dokument do poprawienia. Zostawia go w odpowiednim miejscu i z uśmiechem żegna popijającą kawkę biurwę, spokojny i uprzejmy, niczym przykładny obywatel.
Z telefonem i nożem w kieszeni, nieprzemakalną kurtką na grzbiecie i brzydkim, krzywym uśmiechem przyklejonym do pyska wychodzi z kryjówki swojego przyjaciela partnera współpracownika √2 w zimną, deszczową noc. Naciąga kaptur na głowę, wciska ręce w kieszenie i gwiżdżąc fałszywie rusza w miasto. | |
|