- Kenzie, grzebiesz przy tym samochodzie od rana... - Do uszu chłopaka dotarł cichy wyrzuty wypowiadany z dystansu kilku metrów, a następnie kroki, by po chwili widok przysłonił mu cień, który tak doskonale znał. Obejrzał się przez ramię z wyrazem umiarkowanego zainteresowania i jego wzrok padł na drobnej postury dziewczynę, która stała z dłońmi splecionymi za plecami i przypatrywała mu się ze spokojem. Na jej urodziwej twarzy dostrzegł jedynie ślad uśmiechu, a jednak i bez tego zdawała się być w bardzo dobrym nastroju. Do czasu.
- Co w związku z tym? - rzucił beznamiętnie, ponownie poświęcając uwagę staremu silnikowi. Wymagał kilka poprawek, właściwie to całkiem sporo, w dodatku lakier odłaził niemalże płatami i ledwo dało się na niego patrzeć bez współczucia. Uparł się, że doprowadzi go do porządku i zamierzał dotrzymać danego sobie słowa.
- Wybrałbyś się z nami... - zaczęła ponownie, robiąc kolejne dwa kroki w jego kierunku. Poruszała się z dozą niepokoju, jak gdyby zbliżenie się do niego w tej chwili wymagało odwagi. Obydwoje doskonale wiedzieli, jak prawdopodobnie potoczy się ta rozmowa, ale to nie znaczyło, że którekolwiek z nich postanowi przerwać tę rutynową farsę.
- Mówiłem, że dzisiaj nie da rady – odparł i tylko uważny słuchacz wyczułby w jego głosie namiastkę zniecierpliwienia. Dziewczyna również nie miała co do tego wątpliwości, a jednak wciąż nie rezygnowała. Zacisnęła wargi i zmarszczyła lekko piegowaty nos, a potem wypuściła powietrze z płuc z cichym westchnieniem. Nie przychodziło jej to łatwo, ale od długiego czasu dokładała starań, by nieco uspołecznić swojego „ukochanego”. Tym razem podjęła nieco inną taktykę.
- Nie uważasz chyba, że uda ci się zmusić tę górę złomu, żeby...
- Ruszy – uciął krótko Kenzie, niespodziewanie z wyraźną złością w głosie. Ze strony dziewczyny nie dotarł do niego już najmniejszy protest, a jedyny dźwięk, który brzmiał mu w uszach przez kolejne kilka chwil, to gasnący odgłos kroków na betonie.
***
- Ty chrzaniony gówniarzu, sądzisz, że ujdzie ci to płazem?! - Ryk poprzedzający brutalne pchnięcie zadźwięczał w jego uszach dużo boleśniej niż zadany cios, po którym odbił się od ściany z głuchym stęknięciem. Wolno rozchylił zaciskające się przed momentem powieki i zmierzył nieprzytomnym wzrokiem rosłego mężczyznę, który dyszał wściekle i spojrzeniem próbował wypalić mu dwa otwory we łbie. Miał przyjemność stawania z nim oko w oko już wielokrotnie; nigdy jednak nie nadarzyła się okazja, by na własnej skórze poczuł siłę mężczyzny. W tej chwili zaczął niemalże żałować za tą sztuczną uprzejmością, jaką częstowali się od chwili, kiedy związał się z jego córką.
- Nic się przecież nie stało – mruknął słabo i odkaszlnął, przykładając pięść do ust. Do tamtej chwili nigdy nie przyszłoby mu przez myśl, że odruch kaszlu może być odebrany jako atak, ale kiedy chwilę później usłyszał charakterystyczny świst, a tuż obok jego głowy pięść mężczyzny uderzyła w ścianę, tworząc w niej lekkie zgłębienie, wbił to sobie w łeb. Mimowolnie przymknął jedno oko, lecz po chwili nieco odważniej uniósł głowę i wpatrzył się w agresora z zacietrzewieniem.
- Mogłeś ją zarazić! - Wrzasnęło rosłe bydle, a jego wściekłość rosła na jego oczach. Dziewczyna zaś stała w progu od kilku minut bez słowa i biernie przyglądała się scenie.
- Ale nie zaraziłem – zdobył się na krótką odpowiedź i wyprostował niemrawo, przełykając ciężko ślinę. Gość miał parę w łapach, ale Kenzie wiedział o tym od początku. Był świadom, że szukał tylko wymówki, by w końcu porządnie go sprać i nie dopuścić, by taki „wrak człowieka” pałętał się koło jego jedynej córeczki. A wystarczyło tylko wyznać jej w końcu, że jest nosicielem. Nie był przecież chory...
- Nie w tym rzecz! - rozległ się kolejny wściekły krzyk i chyba tylko świadomość, że poszedłby siedzieć, powstrzymała go od kolejnego ciosu. „Zabijesz psa, pójdziesz siedzieć za człowieka”, czyż nie tak?
- Powiedziałem jej, do cholery! - warknął. - Czego jeszcze chcesz?! Dowodu, że jej nie tknąłem?! Nie zaraziłaby się przecież przez pocałunek – wyrzucił z siebie i zaserwował dziewczynie z ukosa pełne wyrzutu spojrzenie. Nie powinien jej obwiniać; nie umiałaby dusić tego w sobie. Dlatego też zrozumiał, kiedy odwróciła wzrok, choć jej twarz przybrała dostrzegalną barwę szkarłatu. Popełnił wielki błąd, spuszczając na moment wzrok z atakującego go wściekle ojca, ale prędko sobie o tym przypomniał. Trudno w końcu nie poczuć silnego uderzenia w brzuch, podczas którego oczy zaszły mu mgłą jeszcze bardziej. Doskonale wiedział, że powinien uważać na słowa, ale miał serdecznie dość tego wszystkiego. Łaskawy oprawca przytrzymał go, by chłopak nie wylądował na kolanach, ale naprawdę niewiele brakowało. Odsunął się od niego automatycznie, gdy tylko ciało przestało odmawiać posłuszeństwa. Miał ochotę mu oddać, ale dobrze wiedział, że dla niego samego skończyłoby się to znacznie gorzej. Niechętnie zerknął na niego znowu, przekonany, że brak reakcji nie zostanie przyjęty pozytywnie. Nie mylił się, lecz nim gość zdołał zamachnąć się po raz wtóry, dziewczyna zareagowała.
- Tato, dość już! - krzyknęła drżącym głosem i doskoczyła do mężczyzny, by zacisnąć dłonie na jego przedramieniu. Raz jeden, poczuł nieopisaną wręcz wdzięczność, lecz równocześnie urazę, że go powstrzymała. Nigdy nie miał zapędów samobójczych, przecież nic nie jest warte kulki w łeb...
- Chodźmy – miauknęła jasnowłosa, ciągnąc rosłego faceta. Ojciec chyba oprzytomniał, bo nagle spojrzał na nią zdumiony, a następnie łypnął groźnie na niedoszłą ofiarę brutalnego pobicia.
- Idziemy – zadecydował i ruszył z córką do wyjścia. Przed progiem zatrzymał się i rzucił jeszcze, bez oglądania się za siebie: - I żebym cię nigdy więcej nie widział w pobliżu naszego domu. - Nie trzeba się było wysilać, by wyczuć tę nutę obrzydzenia w jego głosie, która prawdopodobnie miała towarzyszyć chłopakowi do końca jego dni.
- Jasne – syknął ledwo dosłyszalnie Kenzie. Ostatkiem sił stłumił w sobie pragnienie, by wrzasnąć za nimi, sprowokować jeszcze raz tego rozwścieczonego potwora i pozwolić mu na obicie sobie mordy. Przynajmniej pozbyłby się resztek wyrzutów sumienia, które trzymały się go uparcie od momentu, gdy pierwszy raz dotknął tej drobnej istoty. Eish, pieprzyć to.
***
Pieprzony deszcz, że też musiał zacząć padać akurat w czasie, gdy wracał do domu wymięty niczym stara ściera. Niczym idiota próbował wypalić kolejnego papierosa, lecz ten siłą rzeczy zamókł, więc niechętnie musiał się go pozbyć. Powłóczył nogami bez większego entuzjazmu, naciągając kaptur raz po raz w nadziei, że gdy dotrze wreszcie do siebie, nie będzie z niego kapało jak z popsutego kranu. Sarknął pod nosem i zadrżał niezauważalnie, wciskając dłonie po raz kolejny do kieszeni, co mijało się z celem, bo ich wnętrze również było wilgotne. Pozostawało jedynie zacisnąć zęby i przetrwać jakoś nieprzyjemną wędrówkę. Nie zorientował się nawet, że ktoś za nim idzie. Dopiero przy trzecim wezwaniu stanął jak wryty i nieco wytrącony z równowagi zerknął przez ramię. Był prawie pewien, że zaczyna mieć omamy, ale mylił się – w odległości kilku kroków stał nieznajomy mu gość i to najwyraźniej on próbował go mało subtelnie zaczepić.
- Niklaus Schneider? - spytał nieznajomy, zbliżając się do niego nieznacznie. Brwi Kenziego uniosły się nieznacznie, kiedy przekrzywił głowę na bok, poruszając ustami w sposób przywodzący na myśl żucie gumy.
- A kto pyta? - mruknął wyraźnie znudzony, ale na tyle głośno, by dało się go słyszeć przez zacinający deszcz. Miał ogromną nadzieję, że to nic ważnego, bo rozmowa na deszczu nie przywodziła na myśl niczego przyjemnego, a raczej nie miał chęci na bliższe zapoznawanie się z tym osobnikiem nieznanego pochodzenia, który prawdopodobnie właśnie zmniejszył nieco dystans między nimi, na co w głowie mężczyzny zaświeciła ostrzegawcza lampka. Gość najwyraźniej miał do niego interes, ale – nie wiedzieć czemu – postanowił załatwić sprawę na środku chodnika, nim zainteresować się ubiciem targu jak normalny człowiek. Kenzie przystąpił z nogi na nogę i odchrząknął cicho, oczekując odpowiedzi.
- Jeżeli dobrze mi wiadomo, jesteś mechanikiem... Mam propozycję, która może cię zainteresować - oznajmił nieznajomy, zaś brwi mężczyzny uniosły się jeszcze wyżej, o ile było to w ogóle możliwe.