Rytmiczne odgłosy rozbryzgiwanej spod obcasów wody, niosły się daleko tunelem, przyprószonym na całej długości odpadającym tynkiem. Kroki momentalnie ucichły, a inicjatywę przejął chlupot kapiącej wody spośród przerdzewiałych rur, ciągnących się pod sufitem tunelu. Po chwili odgłos kroków ponownie przeszył próżnię samotnych ruin fabryki, tym razem coraz bliżej. Adrien czuł jak jego oddech staje się coraz to bardziej przesycony adrenaliną i lękiem, w końcu wydawało mu się że zadyszka staje się strasznie głośna, i za chwilę ściągnie tu nieznajomą. Niby zwykła dupa, ale bez wahania podcięła gardło Shina... i zastrzeliła Hana. To była krótka chwila, nawet nie wiedział kiedy, fala ciemnej juchy kolegi bryzgnęła mu na twarz i ścianę.
Była coraz bliżej, tak jakby doskonale wiedziała gdzie się ukrył, to było najgorsze. Mógł tylko czekać, starając się uspokoić oddech. Nagle pojawiła się tuż obok, drgnął, chciał się zerwać i zacząć biec, lecz coś ponad jego świadomość kazało mu siedzieć za tym starym biurkiem. Spojrzał przez malutką dziurkę w płycie pilśniowej biurka, dostrzegł smukłe nogi, obciągnięte czarną skórą obcisłych spodni, i falujący skrawek płaszcza, pomimo tego że chwilę wcześniej czuł przebiegające mu przez plecy dreszcze, teraz fala gorąca zakotłowała się pod zapiętą koszulą munduru.
A co gdyby tak..? spróbować sukę ustrzelić... - chwila niepewności, skupienie, - przecież w końcu musi mnie znaleźć, a kula wypalona z takiej odległości powinna bez problemu przebić się przez płytę i wpakować w jej bebechy.
Spocona dłoń powędrowała ku kaburze przy pasie, Nie był tchórzem, ale nie chciał zginąć tak jak jego znajomy, po prostu, szybki ruch ostrza, i dławisz się własną krwią. Powoli, jak najciszej odpiął klapę kabury, równie powoli wysuwając pistolet z pochwy. Niestety, spocony palec poślizgnął się na cynglu, zwalniając owego z cichym stuknięciem kowadełka, musiała usłyszeć. Trzęsącymi się rękoma skierował szybko broń w płytę, pamiętając gdzie stała nieznajoma, wypalił, usłyszał tylko jak naboje wpijają się w twarde ściany. Zerwał się z miejsca... stała na biurku, mierząc prosto w jego głowę.
- Czego szukaliście tutaj? - Zapytała monotonnym głosem, patrząc chłodno w oczy policjanta.
- Pierdol się! - Wykrzyknął Adrien podnosząc broń do strzału, była szybsza. Przenosząc muszkę na dłoń policjanta, przestrzeliła oną powyżej kciuka, rozrywając ścięgna. Policjant opadając na kolano, ścisnął rękę przy brzuchu.
- "Strach to ciemna strona Mocy. Strach wiedzie do gniewu, gniew do nienawiści, nienawiść prowadzi do cierpienia. Czuję w tobie wielki strach… " - Zeskoczyła z blatu biurka, bez drgnięcia zachowując równowagę w amortyzującym przysiadzie jak żaba, z nadal wyciągniętą przed siebie bronią.
- Wybacz, z dziewczyną oglądałam wczoraj Star Wars, i jakoś mi tak przypadł do gustu ten fragment. - Dokończyła gestykulując wolną ręką usprawiedliwiająco. Zszokowana mina funkcjonariusza Adrien'a nie świadczyła o zrozumieniu, raczej o tym że totalnie zgłupiał.
- Ale.. co... - Wykrztusił nadal ściskając rękę policjant.
- No co WY tutaj robicie, robiliście, pytam się uprzejmie. - Dokończyła uprzedzająco.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że widziano w okolicy opuszczonej fabryki podejrzanych typów.
- Oki doki. - Zbliżyła się do policjanta chowając broń do kabury przy prawym boku. Za to z rękawa wysunął się jej zgrabny nóż, stając za mężczyzną, podciągnęła go za podbródek od tyłu wolną ręką, przy tym przeszywając ostrzem aortę.
***
Było już dobrze po dwudziestej, gdy wróciła do domu. Lubiła swoją pracę, spełniała się dzięki drugiej twarzy, miała kochającą narzeczoną i ciepłą kolację, była dopiero przy dwudziestym-szóstym roku, a już czuła się wygraną.
- No nareszcie jesteś! *cmok* miałyśmy dziś obejrzeć Mroczne Widmo, a może i Atak Klonów, jeśli znowu nie zaśniesz ze zmęczenia. - Udając rozgniewaną minę, Wiki zawiesiła się na ramionach Juri.
- Soorki skarbie, ale machlojki między małżeńskie i szpiegowanie niewiernych żon, to bardzo absorbujące zajęcie. - Odpowiadając na buziaka pozwoliła dziewczynie ściągnąć z siebie płaszcz.
- I jeszcze ta broń... niewierne żony i ich kochankowie są aż tacy groźni? Masz szczęście że ja jestem taka wierna bo nie wiem co bym ci zrobiła.
Obudziła się zaspana, nie miała sił, ani na dokończenie filmu, ani nic ciekawszego, zasnęła jak niedźwiadek. Było dobrze po północy, szybko klikając słuchawkę, by dzwonkiem nie zbudzić Wiki, uciszyła dzwonek. Przyciskając do uda głośnik, by nic co nie powinno nie wydostało się z niego w pobliżu ukochanej, pobiegła do łazienki.
- Słuchaj Juri, musisz mi pomóc, Yata jest ranny. Trzech psów wysłali za nami, nie poradzę sobie z nimi sam. Jesteśmy w starej fabryce, niedaleko oczyszczalni ścieków. Proszę pospiesz się...
Gdy wróciła z tej cholernej fabryki nad ranem, czuła się fatalnie, nie chciało jej się nawet brać prysznicu po tym wszystkim, choć był jej potrzebny. Zawieszając na wieszaku płaszcz, potoczyła się niemrawo ku sypialni. Lecz tam, poza skołtunioną kołdrą i laptopem na którym oglądała z Wiki Star Wars, o dziwo nie było nic, nie było ciepła i czekającej nieświadomie dziewczyny. Siadając na łóżku, spojrzała na ekran laptopa, dostrzegła rzędy zapisanych literek, zamiast wygaszonego filmu.
"Wybacz Juri że zniknęłam bez słowa, nie obawiaj się wracam do rodziców, na jakiś czas. Mam dość twoich tajemnic, tego że budzę się czasami nocą, a Ciebie nie ma, boję się za każdym razem, bo wiem że nie mówisz mi wszystkiego. Nie chcę tak dłużej żyć, nie wiem o tobie nic, nie nalegałam, ale jak można być z kimś kogo się prawie nie zna. To chyba koniec..? kocham cię, ale chyba niestety tak.[...] "
***
Obudziła się odrobinę później niż zwykle, podnosząc się niemrawo spojrzała na nadal widniejącą na ekranie wiadomość, czuła się jakby ktoś wyrwał jej z piersi serce, i dusił. Zwróciła wzrok ku panoramie miasta za oknem, skąpanej w promieniach wschodzącego słońca.
- Wiki... Wychowałam się w zwyczajnej rodzinie, niezbyt bogatej, ale też nie ubogiej, typowa wyższa klasa średnia. Gdy miałam dziewięć lat, wybraliśmy się na piknik. Jednak w drodze zderzył się z nami pijany kierowca, moi rodzice zginęli, a ja wylądowałam w sierocińcu. Nie pamiętam wiele z tego okresu, za to pewnego dnia, adoptował mnie miły staruszek. Jak się okazało na pozór, wcale nie był zwyczajnym miłym staruszkiem, nauczył mnie za to wiele. Wszystkie swe doświadczenia, postanowił przelać na mnie, nie była to dobra wiedza, ale jestem mu za nią wdzięczna. Nie wiem o nim wiele, jedynie że był emerytowanym policjantem wysokiego stopnia, podobno za wykrycie czegoś czego odkryć nie powinien, skierowano go na wcześniejszą emeryturę. Nigdy nie był rozmowny, większość czasu przeznaczyłam na naukę i... również naukę, ale nie zwykłą, nauczył mnie jak pozbywać się ludzi szybko. Jak budzić respekt, trzymać się wytyczonych sobie zasad, i jakie zasady potrafią zminimalizować popełnianie błędów. Ćwiczyłam ciężko, trenowałam, chciałam by był ze mnie dumny, bym ja była z siebie dumna, i stała się najlepszą. Jak możesz się pewnie domyślić kochanie, w końcu staruszek zmarł, miałam już wtedy dwadzieścia lat. Wskutek pewnych okoliczności, poznałam pewnych ludzi, ci ludzie otworzyli mi bardzo szeroko oczy, postanowiłam do nich dołączyć, i robić to co potrafię. Praca prywatnej pani detektyw to jedynie przykrywka, hobby i dodatkowy zarobek, już wiesz jaka jest moja druga twarz... nie wiesz, ale kiedyś ci powiem. Bo Cię kocham.